Siedzi wędkarz nad rzeką. Cały boży dzień tak siedzi, zmarzł, zgłodniał, a tu ani brania, żeby choć coś SKUBNĘŁO… Siedzi tak coraz bardziej wqrwiony, a tu nadchodzi kobitka z dzieckiem. Smarkacz od razu wpakował mu się w sprzęt, zaplątał w żyłkę, o mało nie połamał wędek i mówi bachorowatym głosem z bachorowatą miną:
– Niech pan złapie rybę!
– Proszę nie łapać żadnych ryb dopóki nie powie „proszę”! – zaoponowała mamusia.