Do spowiedzi przychodzi facet i mówi:
– Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszyłem, strasznie przeklinałem i to w niedzielę.
– No cóż, odmów trzy razy ,,Zdrowaś Mario’ i uważaj na swój język.
– Ale, ojcze, chciałbym wytłumaczyć okoliczności – otóż w niedzielę zamiast do kościoła wybrałem się z przyjaciółmi na partyjkę golfa. Już na pierwszym dołku nie wyszło mi uderzenie i posłałem piłeczkę między drzewa.
– I to cię aż tak zdenerwowało, że zakląłeś?
– Nie, okazało się, że piłeczka szczęśliwie upadła w miejsce, z którego można było oddać czysty strzał w kierunku dołka, ale gdy podchodziłem, nagle przybiegła wiewiórka, porwała mi ją i uciekła na drzewo.
– I wtedy właśnie zakląłeś?
– Nie, ponieważ zaraz potem wiewiórkę chwycił orzeł i odleciał.
– I wtedy użyłeś grubego słowa?
– Nie, nie, wiewiórka wypuściła piłeczkę, a ta spadła jakieś dziesięć centymetrów od dołka.
– No i nie mów, kurwa, że spieprzyłeś to uderzenie!?